Tajemnicze trio Bokka, Czesław Śpiewa, Pablopavi i Ludziki, a także koncerty w ramach Drum Fest i kolejne premiery w kinie. Zobacz, co ciekawego będzie się działo w opolskiej kulturze.
REKLAMA
1 z 6
Pablopavo
Pablopavo to jeden z pierwszych wokalistów śpiewających raggamuffin po polsku. Naprawdę nazywa się Paweł Sołtys. Karierę rozpoczął w 2000 r. w zespole Saduba. W kolejnych latach przewijał się w składach takich projektów jak Magara, Zjednoczenie Soundsystem i Sedativa. Od 2003 r. jest wokalistą grupy Vavamuffin. Współpracował też m.in. z Hemp Gru, O.S.T.R., Maleo Reggae Rockers i Habakukiem.
Pablopavo z powodzeniem funkcjonuje na alternatywnej scenie muzycznej już od wielu lat, próbując swoich sił w kilku różnych gatunkach, w każdym radząc sobie równie dobrze i z powodzeniem wyszukując między nimi połączeń i podobieństw. Styl, w którym mu dziś wyraźnie najlepiej, to nowoczesny miejski folk i taka muzyka ma królować podczas najbliższego, niedzielnego koncertu artysty.
Jednym z najciekawszych projektów artysty jest formacja Pablopavo i Ludziki. W 2009 r. ukazał się jej debiutancki krążek zatytułowany "Telehon". W 2011 r. grupa wydała aż dwie płyty ? "10 piosenek" i "Głodne kawałki". W NCPP będzie można posłuchać piosenek z ich najnowszej płyty "Polor"
Pablopavo i Ludziki 24.10, start godz. 20. Bilety 35 zł.
2 z 6
Bokka
W sobotę w NCPP zagra jeden z najgłośniejszych debiutantów ubiegłego roku. Muzycy z grupy Bokka - choć nie udzielają wywiadów wideo, na koncertach noszą maski - stworzyli konwencję, której najwidoczniej brakowało u nas w kraju. Zespół wyjątkowo intensywnie koncertuje, a debiutancki album "Town of Strangers" przewinął się przez większość rocznych podsumowań muzycznych 2013 r. Początek koncertu (25 X) o godz. 20. Bilety 30 i 40 zł.
3 z 6
Czesław Śpiewa
Koncerty na żywo to zdecydowanie mocna strona Czesław Śpiewa. Mozil nawiązuje świetny kontakt z publicznością. Towarzyszyć mu będzie sześcioro duńskich muzyków grających na szerokim wyborze instrumentów (m.in. saksofon barytonowy, saksofon sopranowy, klarnet, klarnet basowy, flet prosty, melodyka, instrumenty perkusyjne, dzwoneczki).
Na początku października ukazał się nowy album zespołu "Księga Emigrantów. Tom 1". W zapowiedzi czytamy, że na płycie jest trzynaście piosenek o emigracji, o tym, jak trudno kochać Polskę, ale też o tym, jak łatwo bez tej miłości się pogubić. To płyta o marzeniach i realiach, o pragnieniach i ich weryfikacji przez emigracyjną codzienność. To płyta o tym, że większa odległość od Ojczyzny wcale nie zwiększa do niej dystansu, jednak koniecznym jest, by znaleźć dystans w sobie i mieć odwagę o tym zaśpiewać.
Czesław Śpiewa 26.10, start godz. 20. Bilety: 35 zł (przedsprzedaż); 45 zł (w dniu koncertu).
4 z 6
Salon Jesienny
Blisko 50 opolskich artystów zaprezentuje swoje prace w Galerii Sztuki Współczesnej. Ich twórczość będzie oceniać jury z Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach.
Salon Jesienny jest corocznym, konkursowym przeglądem osiągnięć opolskiego środowiska artystycznego, organizowanym przez Związek Polskich Artystów Plastyków. Korzenie tej prestiżowej imprezy, która od wielu lat odbywa się w opolskiej GSW sięgają przełomu lat 50 i 60. Od tego czasu impreza zdążyła na stałe wpisać się w artystyczny kalendarz Opola.
? Salon Jesienny ma charakter interdyscyplinarny. W tym roku na wystawie eksponowane będą dzieła, które powstały w roku 2014 z zakresu malarstwa, grafiki, ceramiki, rzeźby, fotografii, multimediów - mówi Andrzej Sznejweis, wiceprezes ZPAP w Opolu.
Prace oceniane będą przez niezależną komisję z Katowic w skład której wchodzić będą profesorowie z Akademii Sztuk Pięknych.
- Przewodniczącym jury będzie natomiast profesor Leszek Misiak z Krakowa. Taki skład komisji zagwarantuje bezstronne i obiektywne oceny prezentowanych prac - mówi Andrzej Sznejweis.
Podczas wernisażu zostanie ogłoszony werdykt jury dla najlepszych projektów m.in.: Grand Prix przyznane przez Marszałka Województwa Opolskiego, nagroda Prezydenta Miasta Opola, nagroda ZPAP i inne w zależności od pozyskanych sponsorów. Jak podkreślają organizatorzy, Salon Jesienny jest prestiżowym wydarzenie artystycznym, na które czeka wielu sympatyków opolskiego środowiska twórczego. Przypomnijmy, że Grand Prix ubiegłorocznego Salonu zdobył Zbigniew Pelon, który był jednocześnie... kuratorem tej wystawy i autorem jedynej multimedialnej pracy, która się na niej znalazła.
Salon Jesienny, Galeria Sztuki Współczesnej, wernisaż 30 października o godz.18.
5 z 6
Koncerty Drum Fest
Przed nami kolejne koncerty 23. Drum Fest. Tym razem festiwal wychodzi na ulicę.
Przemarsz UNT Drum Line - bo tak nazywa się grupa z Teksasu - zapowiada się niezwykle widowiskowo. Dość powiedzieć, że w 2012 roku uznano go za najlepszą orkiestrę marszową w Stanach Zjednoczonych. - Orkiestra zaprezentuje ciekawy program artystyczny wzbogacony widowiskową choreografią, łącząc różnorodne style perkusyjne ze stylem marszowym. Na co dzień muzycy występują w USA pod kierownictwem Paula Rennicka, który od 1991 roku wykłada perkusję na Uniwersytecie w Północnym Teksasie - mówi Paweł Żołędziewski z biura prasowego 23. Drum Fest.
Przemarsz odbędzie się w sobotę w Opolu. Muzycy o godz. 11 wyruszą z pl. Kopernika, przejdą przez rynek, a przemarsz zakończą na pl. Wolności.
Dzień później coś dla miłośników muzyki klasycznej. Najpierw o godz. 13 w filharmonii odbędzie się bezpłatny koncert laureatów Międzynarodowego Konkursu Marimbowego i Wibrafonowego. Zaś o godz. 19 na tej samej scenie opolscy filharmonicy wystąpią z koncertem symfonicznym, którego gwiazdami będzie Keiko Abe, słynna japońska mistrzyni marimby. Na scenie obok niej wystąpią także inni zagraniczni muzycy - Mark Ford, Paul Rennick i Frederic Macarez.
Warto też już teraz zainteresować się ostatnim koncertem 23. Drum Fest. 5 listopada w domExpo wystąpi świetna grupa jazzowa HBC Trio. Gitarzysta Scott Henderson, basista Jeff Berlin i perkusista Gary Novak wykonują jazz bardzo przystępny i rozrywkowy. Ich występ to gratka nie tylko dla miłośników jazzu, ale i tych, co lubią rozerwać się przy dobrej muzyce na żywo.
Keiko Abe, Mark Ford, Paul Rennick, Frederic Macarez, niedziela, Filharmonia, godz. 19, bilety 25/ 35 zł
6 z 6
Furia****
Konwencjonalny film wojenny. Ale w swojej klasie bardzo udany.
Kwiecień 1945 roku. Wynik wojny jest już przesądzony, lecz Niemcy wciąż zaciekle się bronią. A ugryźć mogą ich "Tygrysy" mają znacznie większą siłę rażenia niż amerykańskie "Shermany". Więc choć wojna się kończy, zginąć na niej można równie łatwo jak na początku.
Wie o tym dobrze sierżant Don Collier (Pitt), dowódca czołgu o imieniu "Furia", i jego osobistą ambicją jest, aby nikt z jego załogi nie ucierpiał. Składa się ona z ludzi bardzo różnych, ale połączonych silną więzią koleżeństwa, twardych, niesentymentalnych, o skórze mocno pogrubiałej pod wpływem tego, co widzieli i doświadczyli. To chętnie cytujący Biblię Boyd (LaBeouf), emigrant z Meksyku Gordo (Pena), prostak z Południa Grady (Bernthal).
Ale jest jeszcze piąty, pod pewnymi względami najważniejszy: żółtodziób Norman (Lerman), który przyszedł tu na miejsce utraconego strzelca. To młody chłopak, który miał być pisarzem wojskowym, dziewiczo niewinny, głęboko wierzący i kompletnie nieprzygotowany do swojej nowej roli. I choć głównym bohaterem jest oczywiście Don, to dla ogólnego sensu filmu istotniejszy jest Norman i ewolucja, jaką przechodzi.
Don bierze go pod swoje skrzydła, staje się jego mentorem, chroni przed niechętnie witającego nowicjusza załogą. I uczy tego, co najważniejsze ? zabijania. Lekcja, jakiej mu udziela, jest zresztą głupia i nieprzystająca do warunków panujących na polu walki, ale i tak Norman uczy się szybko. Na tym polega wojna, mówi Ayer, nawet najwrażliwsi, zamieniają się w maszynki do zabijania.
Film nie jest całościową opowieścią, składa się z kilku epizodów, których treść określa wyznaczone Donowi i jego ludziom zadanie. Każda kolejna ?misja? jest trudniejsza, bardziej niebezpieczna, bardziej dramatyczna, zaś ostatnia ? po prostu straceńcza. Od strony inscenizacyjnej sceny walk są pierwszorzędne i miłośnicy takich militarnych starć będą mieli czym się emocjonować. Ale i tak najlepsza i trzymająca w największym napięciu sekwencja rozgrywa się w swoistym interludium pomiędzy krwawymi potyczkami. W zdobytym właśnie miasteczku Don i Norman trafiają do domu, gdzie ukrywają się dwie Niemki, a wkrótce dołączają do nich, pijani zwycięstwem, pozostali członkowie załogi. Tego, co będzie się tam działo, nie powiem, w każdym razie jest to szczytowy kwadrans filmu.
Są w nim jednak sceny i dialogi żenująco kiczowate, a sam film tkwi w niejakim rozkroku. Z jednej strony chce dać surowo realistyczny obraz wojny, z jej brutalnością, okrucieństwem i - najbardziej charakterystyczny element - wszechobecnym błotem.
Doceniam jakość roboty - tak dobrego "klasycznego" filmu wojennego nie widziałem od lat - ale dziesięć razy bardziej wolę "Bękarty wojny". One przynajmniej niczego nie udają.
Wszystkie komentarze