Pies w typie husky miał zostać kopnięty prosto pod nadjeżdżający pociąg. Mężczyzna, który stanął za to przed sądem został jednak uniewinniony z braku przekonywujących dowodów.
Do zdarzenia doszło na przejeździe przy ul. Obrońców Stalingradu. O wszystkim policję, a potem prokuraturę, powiadomił Leszek Pawlak, działacz na rzecz ochrony zwierząt, który był świadkiem zdarzenia.
W styczniu sąd uznał, że zebrane w tej sprawie materiały są na tyle jednoznaczne, że nie trzeba procesu, by zdecydować o sprawie. W wyroku nakazowym wymierzył Maciejowi S. karę roku ograniczenia wolności. Zamiast iść do więzienia, mężczyzna miał wykonywać prace społeczne w wymiarze 30 godzin miesięcznie.
S. złożył jednak sprzeciw od wyroku, więc sprawa ostatecznie trafiła na wokandę. Mężczyzna podkreślał, że jest niewinny, i zaznaczał również, że kocha zwierzęta.
Ostatecznie w sierpniu mężczyzna został uniewinniony. - Sąd nie znajduje jednoznacznych, niepodważalnych dowodów na to, że to oskarżony jest winien śmierci psa. Przeciwnie, wiele wskazuje na to, że naprawdę kocha zwierzęta, a powołani świadkowie zgodnie zeznali, że zawsze się nimi troskliwie i należycie zajmował - mówił sędzia Adam Szokalski.
- Niepodważalny w sprawie jest fakt, że ktoś psa pod pociąg wrzucił. Nie ma jednak dowodów na to, że zrobił to właśnie oskarżony - tłumaczył sędzia.
Podkreślał, że najważniejszym dowodem prokuratury w tej sprawie były zeznania działającego na rzecz ochrony zwierząt Leszka Pawlaka. Sąd uznał go jednak za niewiarygodnego świadka, bo ten wielokrotnie zmieniał wersję zdarzeń.
Wszystkie komentarze