Jedyna dziewczyna na obozie
Jej imię i nazwisko mogą niewiele mówić, bo wszystkim jest znana jako "Zośka". - Tak wszyscy nazywali mnie podczas obozu spadochronowego w Polskiej Nowej Wsi. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale przylgnęło do mnie do tego stopnia, że część koleżanek i kolegów nie wie nawet, jak się naprawdę nazywam - śmieje się "Zośka".
Skakać zaczęła jako 17-latka. Był 1991 rok, wakacje. Koledzy wybierali się na obóz spadochronowy skoszarowany na terenie aerodromu w Polskiej Nowej Wsi. Oni kursu nie ukończyli, ona tak.
- Byłam jedyną dziewczyną w blisko dwudziestoosobowej grupie młodych chłopaków. Ale nie byłam z tego powodu traktowana ulgowo - wspomina.
Wtedy każdy skakał indywidualnie z niewielkiego samolotu Gawron. Wyglądało to tak, że będąc w powietrzu, otwierało się drzwiczki wejściowe do maszyny, wychodziło na zewnątrz, stawało na stopniu poza samolotem, po czym rzucało się w dół. Samemu, bez niczyjej asysty, mając w pamięci wyuczone na ziemi procedury.
- Nie wahałam się długo. Przynajmniej za pierwszym skokiem. Bo wtedy człowiek ma zwykle blade pojęcie o tym, jak wygląda lot. Prawdziwy strach przychodzi dopiero przy drugim skoku. Wtedy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, co może pójść nie tak - mówi "Zośka".
Mimo to po drugim skoku przyszedł trzeci, potem czwarty. A potem pięćdziesiąty, setny. Licznik "Zośki" zatrzymał się jak na razie na 720 skokach. - Mogłoby być ich więcej, ale dla mnie skoki to hobby, któremu oddaję się w wolnym czasie - przyznaje.
Wszystkie komentarze