Rozmiary naszej wygranej się nie liczą, tu nie o to chodzi. Najważniejsze, że wygraliśmy i cieszymy się z tego niezmiernie. A że była to dominacja większa niż za czasu naszego Mostostalu? Za jakiś czas nikt nie będzie o tym pamiętał. Historia sportu z reguły pamięta o zwycięzcach, nie mówi o tym, kto jak w jakim meczu się zaprezentował, to z biegiem czasu gdzieś się gubi. Jesteśmy zadowoleni z tego, jak graliśmy, jak chłopaki podchodzili do walki.
Nie interesuje nas postawa Resovii. Od samego początku rywalizacji zajmowaliśmy się sobą, nie innymi. Oczywiście przygotowywaliśmy się solidnie do spotkań czy to z potencjalnie najlepszymi rywalami, czy z tymi słabszymi. Do każdego zespołu podchodziliśmy na spokojnie i dzięki temu też na spokojnie wywalczyliśmy sobie udział w finale. Doceńmy to, co zrobiliśmy, żeby tam wejść i to, co się w nim działo, a reszta teraz już nieważna.
Ważne było to, że jako trenerzy rozumieliśmy się w lot; de Giorgi jest Włochem, ale ja z Oskarem Kaczmarczykiem mówimy w jego ojczystym języku. Nie było więc żadnych kłopotów komunikacyjnych.
Ojcem sukcesu można nazwać "Fefe". To tata, który dba o te nasze dzieciaki, on to wszystko poukładał, zapanował nad nimi. Bez względu na to, czy wygrywaliśmy, czy przegrywaliśmy, czy było dobrze, świetnie, czy trochę gorzej, wręcz słabo, on to potrafił ogarnąć. To facet z jajami, który ustala sobie zasady. Tak było od początku i tego się trzymaliśmy. Uczy chłopaków dyscypliny bez względu na to, ile mają lat, a i tupnąć nogą potrafi jak potrzeba.
A często łatwo naprawdę nie było: dziennikarze, kibice widzą tylko mecze, a my jesteśmy ze sobą cały czas, od poniedziałku do niedzieli. Ale dawaliśmy radę, pomalutku, krok po kroku. Jak mówi "Fefe": "idziemy w góry, dojdziemy na szczyt, ale żeby tam dojść, trzeba wykonać ciężką pracę". Wykonaliśmy ją i dziś koniec. Po mistrzostwie byliśmy na piwie, porozmawialiśmy. Należy nam się dobry tydzień odpoczynku, bo ciężko na to pracowaliśmy i po prostu zasłużyliśmy.
Wszystkie komentarze