W opolskim Heliosie zaplanowano aż sześć premier. Wśród nich znalazła się trzecia i ostatnia część przygód Hobbita w reżyserii Petera Jacksona.
REKLAMA
1 z 6
Paddington
Paddington to niedźwiadek, który przebył długą drogę z Peru do Anglii, by na skutek przypadku trafić w ręce rodziny Brownów. Znaleziony przez nich na jednej z londyńskich stacji kolejowych sympatyczny miś w czerwonym kapeluszu od razu przypadł do gustu najmłodszemu przedstawicielowi familii, Jonathanowi i jego siostrze. Przyjmując Paddingtona pod swój dach Brownowie nie mieli jednak pojęcia, że uroczy zwierzak przysporzy im mnóstwa kłopotów i przygód.
Seanse odbywają się codziennie o godz. 13 i 17.
2 z 6
Noc w muzeum: Tajemnica graobowca
Trzecia i zapewne ostatnia cześć przygód nocnego strażnika z nowojorskiego Muzeum Historii Naturalnej.
W którym, jak pamiętamy, działy się różne dziwne rzeczy m.in. wystawione w nim eksponaty lubiły sobie w nocy poszaleć. Tym razem jednak trochę przesadziły, gdyż urządziły sobie imprezę podczas uroczystego otwarcia planetarium, w obecności wytwornie ubranych gości. Coś najwyraźniej zaszwankowało w odpowiedzialnej za ich zachowania tablicy faraona Akmenraha, w związku z czym strażnik Larry Danley (Stiller) jedzie do British Muzeum w Londynie, aby zagadkę wyjaśnić. W podróż zabiera swojego samotnie wychowywanego syna Nicka (Gisondo)...
Nowością jest przeniesienie akcji z Ameryki do Anglii, oraz to, że główny gwiazdor, Stiller, gra dwie role: Larry?ego oraz Neandertalczyka, swojego dalekiego przodka. Jest to też ostatni, niestety, film, w którym mamy okazję zobaczyć Robina Williamsa.
Seanse codziennie o godz. 11:15; 13:30; 15:45; 18:15 i 20:30.
3 z 6
Królowa Śniegu 2
Sequel rosyjskiej animacji, czyli wariacja na temat baśni Andersena w klimacie kina akcji
Królowa Śniegu - wynika z pierwszej części filmu - wygnana została na dobre, ale to pozory: zło właśnie szykuje się do kolejnego natarcia. Dość niezwykłego, bo bronią - oprócz lodu - ma być postać z lustrzanego odbicia. I aż trudno uwierzyć, że przyszłość krainy leżeć może w rękach Orma, dość ciamajdowatego trolla, który co prawda uważa się za superbohatera, ale rzeczywistość temu przeczy. Na szczęście ma on do pomocy znakomitych przyjaciół, na czele z Gerdą, Kajem i łasiczką o sporym poczuciu humoru - wszyscy oni stawią czoła coraz bardziej brutalnemu Królowi Śniegu. Najwyraźniej Rosjanie bardzo wierzą w swoje animacje, bo bez kompleksów zgłosili swój film najpierw do Oscara, a potem Złotego Globu.
Seanse codziennie o godz. 10:15; 12:15 i 16:45.
4 z 6
Annie***
Dziesięciolatka bez rodziców zaprzyjaźnia się z zimnym i cynicznym multimilionerem.
Chociaż mieszka z wrzeszczącą notorycznie alkoholiczką, czyli tymczasową opiekunką panią Hannigan (Cameron Diaz), chociaż nie ma rodziców, nie potrafi czytać, a w biurze opieki społecznej traktowana jest jak intruz i wyrzutek, nie ma zwyczaju się poddawać. Każdego dnia oswaja więc nowojorską, nie zawsze przychylną przestrzeń tych mniej bogatych, rodzinne traumy odreagowuje przyjaźnią z kelnerem restauracji albo miejscowym sklepikarzem, a wobec dziewczyn, z którymi mieszka u Hannigan, jest niezmiennie serdeczna i lojalna.
Annie (Quvenzhané Wallis) ma więc wszystkie te cechy, których nie ma Will Stacks (Jamie Foxx), czyli cyniczny szef giganta telefonii komórkowej, któremu zamarzyło się zostać burmistrzem Nowego Jorku. Spotkają się przypadkiem, zamieszkają ze sobą na dłużej. Wszystko dlatego, że specjaliści od kampanii wyborczej chcą wykorzystać Annie do ocieplenia wizerunku pławiącego się w luksusach biznesmena. Ale ona wykorzystywać się nie lubi - i rozpocznie własną, nie do końca świadomą krucjatę. Cel: obudzić w Stacksie wrażliwego człowieka.
Film Glucka, realizowany w konwencji pełnego muzyki kina familijnego, mocno umiejscowiony jest we współczesności dyskretnie rozszerza problem rodzinnej i uczuciowej pustki o kwestie rasowych stereotypów.
"Annie" to oczywiście bajka - postaci dorosłych przerysowane są równie mocno, jak ich przemiany, fabularną spiralę nakręca dość nachalna myśl, że nigdy nie można się poddawać, w każdym dostrzegać trzeba jasną stronę, a pogodą ducha walczyć można najlepiej z przeciwnościami losu. Gluck zręcznie rozgrywa choreograficzną przestrzeń muzyczno-tanecznych fragmentów, a jednocześnie często brnie w patetyczny, kiczowaty sentymentalizm, kiepsko bawi i nie do końca potrafi pilnować zbyt "zamaszyście" grających aktorów. Trafił jednak w dziesiątkę z główną rolą - Quvenzhané Wallis, nawet jeśli też chwilami zbytnio "podgrywa", ma w sobie ujmującą naturalność i wdzięk, które potrafią uroczo rozbroić nie tylko karierowicza i amerykańskich wyborców, ale też widzów.
Paweł T. Felis
Seanse codziennie o godz. 10:30; 14:15 i 18:45
5 z 6
Pani z przedszkola****
Świetna, zaskakująca komedia reżysera "Obławy" z wyborną, tytułową rolą Karoliny Gruszki - kto jeszcze nie dał się jej wdziękowi i talentowi uwieść, teraz zrobi to na pewno.
Można dorosłemu Krzysztofowi (Łukasz Simlat) współczuć, można mu też zazdrościć. Przeżytych w dzieciństwie perypetii i emocji, pożądliwych fantazji, zdrad, rozstań i socjalistycznych rytuałów starczyło w sam raz na to, żeby nabawić w wieku męskim eiaculatio praecox (czytaj: przedwczesnego wytrysku). Z tej właśnie erotyczno emocjonalnej przypadłości chce się Krzysztof wyleczyć, tę dolegliwość zbadać, wyjaśnić i uzdrowić ma sam Marian Dziędziel. Czyli dość szorstki psychoanalityk, który owijać w bawełnę nie lubi, za to lubi konkret ("każda wizyta będzie kosztowała 300 zł, a efekt- niewiadomy"). Ale czy można leczyć dziecięce fantazje i nastoletnie niespełnienia, czy da się naprostować czas dojrzewania zawsze niedoskonały? I czy w ogóle trzeba?
Po wojennej "Obławie" Marcin Krzyształowicz nie tylko brawurowo decyduje się na komedię, ale też zanurzenie w PRL.
"Pani z przedszkola" to narracyjnie i chronologicznie poplątana, błyskotliwa, nonszalancka komedia o pamięci. Psychoterapeuta podpowiada Krzysztofowi: zmień przeszłość, wymaż niektóre fakty, dodaj nowe. Tyle że pacjent - czy raczej stojący za kamerą reżyser (roczniki 1969) - właściwie ciągle się swoimi wspomnieniem bawi. Sięga po najbardziej sztandardowe, PRL-owskie tropy, by za chwilę zgrabnie je zniuansować. Kreuje postaci dość mocną, upraszczającą kreską, a jednocześnie pozwala im na emocje, które tę szkicowość co jakiś czas rozsadzają. Mały Krzyś zamienił chomika na komiksy i wymyślał sobie własne komiksowe historie, choćby o superbohaterskim ojcu. Krzyształowicz robi trochę podobnie - jak zastrzega, nie ma w filmie wątków autobiograficznych, ale o to właśnie chodzi: o fantazję, która jako alternatywna wersja naszej przeszłości (wbrew seksualnym problemom bohatera) kusi i oczyszcza.
Inna sprawa, że "Pani z przedszkola" zanurzona jest w delikatnie przygaszonych kolorach niczym z taśmy ORWO, na której rodzinne chwile szczęścia uwieczniał ojciec. Ta myśl przewija się tu bardzo często - za chwilę wszystko pójdzie źle, ale "teraz jeszcze jest dobrze", za jakiś czas idylla pryśnie, ale na razie moment spełnienia wydaje się wieczny. A przecież nie ma nic innego oprócz tych właśnie chwil. Nawet jeśli niektóre z nich rozgrywają się wyłącznie w naszej głowie.
Paweł T. Felis
Seanse codziennie o godz. 15:15; 19:30 i 21:30.
6 z 6
Hobbit: Bitwa Pięciu Armii ****
A więc jednak, choć trudno w to uwierzyć, "to już jest koniec". Niektórzy krytycy odetchną z ulgą ("Nareszcie!"), niektórzy się zasmucą, że już nigdy... Ja żegnam trylogię Jacksona z żalem nader umiarkowanym.
Tym bardziej, że trzecia, finałowa część jest pod pewnymi względami najsłabsza (w każdym razie słabsza od środkowej, moim zdaniem najlepszej). Jest względnie krótka (zaledwie 144 minuty), nie wlecze się tak niemiłosiernie jak pierwsza, czasem odnosi się wrażenie przeciwne - że niektóre wątki kończy zbyt pośpiesznie (jakby tylko z poczucia obowiązku, bez serca), i że w montażu wyleciały jakieś istotne momenty, bo w całej wielkiej sekwencji bitewnej pojawiają się dziwne przerwy i logiczne dziury. Nie ma w niej też szczególnie ekscytujących czy olśniewająco zrobionych sekwencji (jak spotkanie w jaskini Golluma w "jedynce", czy z gigantycznymi pająkami w "dwójce") - może z wyjątkiem otwierającego film ataku rozjuszonego Smauga na miasteczko.
Atak źle się kończy dla smoka, w związku z czym droga do pilnowanego przez niego skarbu zdaje się stać otworem. Wszyscy się o tym dowiadują, wszystkich ogarnia gorączka złota, wszyscy - ludzie, elfy, orkowie i in. - pędzą co sił, aby wejść w posiadanie bezcennej zawartości Góry. Zaczyna się bitwa, a właściwie seria bitew...
Oglądając film odnosi się wrażenie, że dla Tolkiena największym grzechem, praprzyczyną wszelkiego zła, czymś co niszczy więzi i poczucie przyzwoitości jest chciwość (w czasach powszechnej żądzy pieniądza przekonanie bardzo cenne i wskazane). Ofiarą pazerności pada w pierwszej kolejności dowódca krasnoludów Thorin (Armitage). To on jest tutaj główną postacią, to w nim rozgrywa się wewnętrzna bitwa może ważniejsza od tej militarnej, która zaraz nastąpi - między pożądaniem bogactwa a poczuciem honoru. Inna sprawa, że ten wewnętrzny konflikt przedstawiany jest raczej infantylnie.
Sama bitwa - ta właściwa, tytułowa - jest imponująca jeśli idzie o skalę, ale jej dramaturgia nie zawsze jest czytelna (po seansie znajomy spytał mnie "To kto właściwie wygrał?" - pytanie o tyle bezzasadne, że w głębszym sensie przegrywają wszyscy). Emocje nie są więc tak wielkie jak zmultiplikowane komputerowo armie: chodzi w gruncie rzeczy tylko o to, żeby dowalić tym przebrzydłym orkom (które wbrew wyglądowi i posturze nie są wcale takie groźne). Jak zawsze więc ciekawsze od zmagań mas żołnierskich są pojedynki.
Jednego jednak nie można "Hobbitowi" odmówić: stworzył koherentny i czarowny świat. Tych, którzy kochali się w nim zanurzyć i będą żałować, że to już koniec kinowej przygody z Tolkienem, pragnę pocieszyć: jest jeszcze "Silmarillion"...
Paweł Mossakowski
Seanse codziennie od godz. 9 rano (co godzinę) do godz. 21.
Wszystkie komentarze